Nowy Rok z Wiedeńskimi Filharmonikami

Nowy Rok z Wiedeńskimi Filharmonikami

Relacje Audiokonesera

Michał Klubiński

Publikacja: styczeń 2021

W styczniowe popołudnia i wieczory nie sposób nie poddać się urokowi koncertów noworocznych Wiedeńskich Filharmoników. Postanowiłem prowokacyjnie porównać sobie po jednym z utworów z każdego roku, rozsmakowując się w różnicy koncepcji i ewolucji brzmienia wciąż doskonałej orkiestry. Owa tradycja Noworocznych Koncertów, niejako zainicjowana 22 kwietnia 1873 roku, kiedy to Johann Strauss młodszy skomponował specjalnie na bal w Złotej Sali Musikverein walca Wiedeńska krew, a 11 grudnia 1897 r. podczas wieczoru w Operze Wiedeńskiej poprowadził z orkiestrą po raz pierwszy potpourri z muzyki walców własnych i swego ojca, w 2021 roku osiągnęła już liczbę 82 lat i tyleż samo koncertów.

Tegoroczny koncert, pod batutą Maestro Riccarda Mutiego, był zgoła inny!

Tegoroczny koncert, pod batutą Maestro Riccarda Mutiego, był zgoła inny – obecność pandemii przyniosła salę Musikvereinu bez publiczności, ale niezwykła klasa wykonania, naładowanego dodatkowo w tym roku szczególną temperaturą emocjonalną, sprawiła, że melancholijny, dekadencki walc stał się jakby zapowiedzią nowych, lepszych czasów. A Wiedeń owe przełomy przeżywał niejeden raz, obecność utworów rodziny Straussów domagała się niejednokrotnie szczególnej uwagi, bo to najlepszy repertuar na przełomy historyczne.

Ricardo Muti, FOTO Wiener Philharmoniker /njk-hist

Ricardo Muti, FOTO Wiener Philharmoniker /njk-hist

… rozpoczęła się prawdziwa feeria rozmaitych stylów. Do rekordzistów należy Riccardo Muti (w tym roku poprowadził koncert po raz szósty), który wniósł do interpretacji walców i polek niezwykłe ciepło i szczery liryzm, a jego współpraca z zespołem pozostaje niezrównana.

Seiji Ozawa, FOTO Wiener Philharmoniker /njk-hist

Seiji Ozawa, FOTO Wiener Philharmoniker /njk-hist

W epoce szalejącej moderny muzykę rodziny Straussów wypierało skutecznie z Wiednia dzieło innego Straussa i jego następców, toteż potrzeba było specjalnego gestu. To właśnie Clemens Krauss (1893-1954), wybitny kapelmistrz, od 1922 dyrygent wiedeńskiej Staatsoper, w latach 1929-34 dyrektor tej sceny, podczas powołanych właśnie Festiwali Salzburskich, wprowadził coroczny koncert monograficzny utworów wielkiej rodziny.

Wsławiwszy się dwuznacznie jako dyrektor i intendent opery w kuźni nazizmu – Monachium, od 1939 sprawując również dyrekcję Festiwalu Salzburskiego, 31 grudnia tegoż roku zdecydował się przedstawić wiedeńskiej publiczności całkiem benefisowy, choć zarazem propagandowy koncert walców Straussów w intencji Kriegswinterhilfswerk – funduszu wsparcia zimowej kampanii nazistowskiej armii. Wybitny mistrz o szczególnej ekspresji koncertów noworocznych w Wiedniu poprowadził ich trzynaście (1939, 1941-1945, 1948-1954), by w latach 1946-1947 podczas zakazów występów oddać pałeczkę wielkiemu reanimatorowi wiedeńskiego życia muzycznego, prześladowanemu podczas wojny Josefowi Kripsowi. Po powrocie Kraussa na siedem koncertów, z których ten w 1954 r. był ostatnim w jego życiu, orkiestra powierzyła dyrekcję noworocznych poranków ich rdzennemu muzykowi – koncertmistrzowi Willowi Boskovsky’emu, który od smyczka, ze skrzypcami w ręku poprowadził aż 25 takich programów, reaktywując styl charakterystycznych wiedeńskich przedmieść.

Po nim i Kraussie w ilości plasuje się Lorin Maazel (11), w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku pretendent do objęcia Opery Wiedeńskiej. Powierzenie temu wybitnemu światowemu dyrygentowi stałego cyklu koncertów (1980-1986, ostatni raz poprowadził ten koncert w 2005, kiedy to w nawiązaniu do Boskovsky’ego zagrał jeden z utworów na skrzypcach) wiązało się z wniesieniem do wiedeńskiego szarmu elementu zgoła innej – amerykańskiej – ludyczności i doskonałego balansu orkiestry, połączonego z polorem – cech, których nie udało się wypracować innemu amerykańskiemu współpracownikowi wiedeńczyków w tym czasie, Leonardowi Bernsteinowi. Ostatniemu nie dane było zadyrygować koncertem noworocznym, mimo że od 1987 r. dyrygenci na wiedeńskim podium już się zmieniali. Tu rozpoczęła się prawdziwa feeria rozmaitych stylów. Do rekordzistów należy Riccardo Muti (w tym roku poprowadził koncert po raz szósty), który wniósł do interpretacji walców i polek niezwykłe ciepło i szczery liryzm, a jego współpraca z zespołem pozostaje niezrównana.

Chociaż niektórzy mistrzowie batuty dostąpili dyrygowania tym koncertem tylko jeden raz w życiu, niektórzy zaledwie dwa, wnieśli tu niepowtarzalny koloryt.

Chociaż niektórzy mistrzowie batuty dostąpili dyrygowania tym koncertem tylko jeden raz w życiu, niektórzy zaledwie dwa, wnieśli tu niepowtarzalny koloryt.

Niezrównane stały się dwa występy: Claudia Abbado (1988, 1991), ówcześnie Generalmusikdirektora Wiednia, oraz Carlosa Kleibera (1989, 1992). W 1991 Abbado rewelacyjnie rozpoczął koncert uwerturą do Sroki złodziejki Rossiniego (wyklinany wtedy w Wiedniu za predylekcję do opery włoskiej), a w 1989 Carlos Kleiber swoim hitem – uwerturą do Zemsty nietoperza Straussa, fascynując jak zwykle niezrównanymi accelerandami i wijącą się dionizyjsko frazą (pomimo że próby do drugiego koncertu odbywały się tradycyjnie w atmosferze katuszy dla orkiestry i dyrygenta).

Francuską, zabawną na sposób militarny finezją zabłysnął także galijski debiutant podczas tych koncertów – ponad 80-letni Georges Prêtre (2008, 2010), w drugim koncercie osiągając niebywałe tempa w codzie uwertury do wspomnianej super-operetki, frapując delikatnie rozsnuwanym, jakby menuetowym rytmem walca. Franz Welser-Möst, ówcześnie dyrektor Wiener Staatsoper, podtrzymał wiedeńską grację interpretacji (2011, 2013), Nikolaus Harnoncourt (2001, 2003), epatujący surowością i szorstkością, próbował w estetyce HIP dowieść drobnomieszczańskich korzeni wiedeńskich przebojów, teutońską zaś tradycję, przypominającą Brahmsa, nieskutecznie próbował roztoczyć Herbert von Karajan pamiętnym koncertem w 1987, kiedy to po raz jedyny podczas koncertu wystąpił solista: obdarzona głosem mechanicznego słowika Kathleen Battle. Podążający nieco jego stylem Daniel Barenboim (2009, 2014) i Christian Thielemann (2019) wnieśli szeroką integrację płaszczyznową tematów walców (przy dość wybujałej kolorystyce).

Nadal jednak wyróżniają się osobliwe style niektórych mistrzów, którzy jeden raz prowadzili koncert: Seijii Ozawa (2002) z bruitystyczną charakterystycznością, Gustavo Dudamel (2017) z latynoską fiestą i ciekawie integrujący brzmienie w jedną płaszczyznę programowego kolorytu Andris Nelsons (choć oceniany przez krytyków jako bezbarwny) – debiutant na koncertach noworocznych w tym roku. Dobry poziom, w swej zamaszystości, pokazał Zubin Mehta (5 koncertów).

Mariss Jansons, FOTO Wiener Philharmoniker /njk-hist

Wyróżniają się osobliwe style niektórych mistrzów, którzy jeden raz prowadzili koncert.

Na czoło wysunął się jednak zmarły w 2019 roku Mariss Jansons (3 koncerty), obdarzony niezwykłą ekspresją, kolorystyczną wyobraźnią i niezrównanym darem narracji, mistrz programowego ujęcia popularnego repertuaru. Wspominając o programie, nie możemy nie zauważyć, że jeden z najciekawszych koncertów zestawił dwa razy wspomniany Franz Welser-Möst, przy czym jako zaledwie jeden z kilku dyrygentów sięgnął do nie-wiedeńskiej klasyki – muzyki Wagnera i Verdiego (2013 – wstęp do III aktu Lohengrina). Wymieńmy jeszcze wspomnianego Abbado (Sroka złodziejka), Jansonsa w 2012 (wyjątki ze Śpiącej królewny Czajkowskiego) czy Nelsonsa w 2020 roku (pojedyncze kontredanse Beethovena – z okazji rocznicy urodzin kompozytora). Do słabszych i zachowawczych programowo należał koncert Mehty z 2015 r.

Osobnej analizy domaga się jakość pianissima otwierającego obowiązkowy walc Nad pięknym modrym Dunajem, po którym następują życzenia od dyrygenta i całej orkiestry. Riccardo Muti zwykł w tym miejscu zwracać się do świata długimi i ważnymi przemówieniami na rzecz łagodzącej i ważnej moralnie roli muzyki (w tym roku przesłanie do świata było szczególnie ważne). Czy międzynarodowy skład dyrygentów wiedeńskich koncertów będzie dalej tak rozbudowany jak teraz? Czy będzie sięgać po nowe nacje? Wydaje się bowiem, że sztuka walca wiedeńskiego wraz z jego gracją, szybkim tempem, łagodnymi akcentami i subtelną artykulacją jest znana tylko wiedeńczykom. Okazuje się, że dyrygenci wiedeńscy – nie licząc Kraussa i Boskovsky’ego – wcale nie zagrzali tam długo miejsca, a w łańcuchu wielu nacji tworzyły się estetyki zgoła przeciwne uświęconej tradycji, choć w gruncie rzeczy oddające przywództwo łagodnemu „wodzowi” – elegancji i witalności orkiestry. Pewnych twórców już nie posłuchamy (Leonard Bernstein, także chyba Simon Rattle, nie cieszący się specjalnie uznaniem w repertuarze z germańskiego obszaru).

Hierarchia pozostaje jednak europocentryczna, przesunięcia następują raczej generacyjnie (Dudamel, po nim Nelsons), nie tylko z powodu odchodzenia seniorów. Kogo hipotetycznie chcielibyśmy jeszcze usłyszeć na tym podium?

Czy międzynarodowy skład dyrygentów wiedeńskich koncertów będzie dalej tak rozbudowany jak teraz? Czy będzie sięgać po nowe nacje?

Wymieniłbym kilka nazwisk, w tym nierzadko współpracujących już z elitarnym kręgiem wiedeńczyków:

  • Francuza Philippe’a Jordana (pewnie to już niedługo, bo w tym roku obejmie po Operze Paryskiej Operę Wiedeńską)
  • Rosjan: Kiryła Petrenkę (od 2019 szefa Berlińśkich Filharmoników) oraz Siemiona Byczkowa, syntetycznie traktującego i rosyjskość, i zachodnią tradycję symfoniczną). Mógłbym wymienić tu jeszcze jednego dyrygenta, ale boję się, że zabrzmiałoby to złowieszczo…
  • Węgra Ivána Fischera (czy jego brata Ádáma), z racji przynależności do wiedeńskich wpływów
  • Esę Pekkę-Salonena, z powodu potrzeby kontynuowania nurtu amerykańskiego, i to w tak modernistycznym wydaniu
  • Włochów Riccarda Chailly’ego i Antonia Pappano, wśród tych symfoników bowiem nigdy za mało włoskiego liryzmu
  • świetnego dramaturga, Brytyjczyka Karela Marka Chichona (męża Eliny Garancy).

O Polakach możemy jeszcze pomarzyć…

O Polakach… cóż, możemy jeszcze pomarzyć – szkoda, że Stanisław Skrowaczewski (współpracujący niegdyś z Operą Wiedeńską) w swoim czasie nie znalazł się w tym gronie.

Może to jeszcze trochę odległa przyszłość w panteonie nobliwych wiedeńczyków, ale tradycja walca wzbogaca się powoli o nowe pierwiastki. W przeglądzie dyrygentów warto zwrócić jeszcze uwagę na jeden, może nieco bardziej obrazoburczy element – strój. Zeszłoroczny dyrygent Andris Nelsons niestety zatopił się w fioletową, jednolitą katanę. Maestro był najgorzej ze wszystkich ubrany – mimo wszystko trzeba zachować odrobinę nobliwej elegancji, czego wyrazem jest kanoniczny czarny lub czarnoszary garnitur, srebrny krawat we wzory i słynne dworskie szare porcięta w czarne paski. W tym roku Riccardo Muti powrócił do kanonu. W pełni solidarności z nieśmiertelnymi Wiedeńczykami.

Michał Klubiński

Stona filharmonii wiedeńskiej / galeria